Za każdym razem, gdy wybieram się w rejon polskich Bieszczad, w mojej głowie szumią słowa wiersza Jerzego Harasymowicza: bo w górach jest wszystko, co kocham. Nie bez powodu. Wystarczyło, że raz postawiłem stopę na połoninach i maszeruję po nich kilka razy do roku. Powietrze tam pachnie inaczej, życzliwość ludzi sprawia, że w Biechach człowiek czuje się jak w domu. Bliskość natury, tej niezadeptanej butami turystów, znajduje się na wyciągnięcie ręki. Warto więc czasem zboczyć z najbardziej obleganych szlaków i kroki swoje skierować w rejon Tarnawy Niżnej, a następnie do Bukowca. Stąd swój bieg rozpoczyna malownicza ścieżka przyrodnicza "W dolinie górnego Sanu". Rejon ten potocznie zwany Workiem Bieszczadzkim (na mapie naszego kraju z wyglądu przypomina worek) graniczy z Ukrainą, wzdłuż której prowadzi trasa ścieżki przyrodniczej.
Trasę tę udało mi się do tej pory pokonać dwukrotnie, za każdym razem podczas obfitych opadów deszczu. W moim odczuciu, gdy podczas pobytu w górach aura nie dopisuje, spacer doliną to najlepsze z możliwych rozwiązań, polecam każdemu. Obszar worka należy do tych najrzadziej odwiedzanych przez turystów. Ciężko uwierzyć, że na jego terenie tętniło życiem 10 wsi, a na szeroką skalę rozwinięty był przemysł drzewny. Tutaj kiedyś powstawały kościoły, szkoły, a najdalej wysunięta na południe wieś Sianki była dużym i modnym ośrodkiem letniskowym z hotelami, restauracjami, teatrem i zapleczem rekreacyjnym. Obecnie po zabudowaniach nie pozostał praktycznie żaden ślad. O tym, że kiedyś zamieszkiwał ten rejon człowiek, świadczą jedynie pozostałe drzewa jabłoni. Zacięte i krwawe walki w obszarze Worka Bieszczadzkiego podczas I i II wojny światowej a następnie masowe wysiedlenia w 1946 roku zniszczyły ostatnie skupiska ludności. Władzę nad tym terenem przejęła natura. Za pierwszym razem przekonałem się o tym już na samym starcie wędrówki. Wystarczyło na chwilę pozostawić plecak bez nadzoru, by próbowała się do niego dobrać lisica, w poszukiwaniu jedzenia. Jak się okazało, lisiczka okupuje od pewnego czasu pobliże parkingu skrywając się w lesie i ochoczo podrywa turystów, licząc na małe co nieco.
Wędrówka w kierunku umownego ujścia źródła Sanu rozpoczyna się z parkingu w Bukowcu. Przed wejściem na szlak należy w budce BPN zakupić bilet. Koszt w 2016 roku to, wraz z opłatą parkingową, 12 zł za samochód oraz 6 zł za motocykl. Szlak sam w sobie jest bardzo urokliwy, wiedzie wzdłuż granicy z Ukrainą, dlatego należy posiadać przy sobie dowód osobisty na wypadek kontroli granicznej. Trasa nie jest trudna, aczkolwiek długa, warto sobie zaplanować cały dzień na jej pokonanie. Nie wymaga też doświadczenia we wspinaczce, jest więc, można powiedzieć, dla każdego. Przemierzając rejon Worka Bieszczadzkiego naszym oczom ukazuje swoje piękno natura: bezkresne pola i łąki przecinane są co pewien czas strumieniami. Kolorytu doprawiają pozostałości historycznych już zabudowań, które świadczą o tym, że teren ten kiedyś był zamieszkany. Jednym z nich i pierwszym na trasie jest cmentarz w Bieniowej, na terenie którego znajduje się kilkanaście nagrobków oraz cerkwisko z zachowaną podmurówką Cerkwi p.w. Św. Michała Archanioła z 1909 roku. Po drugiej stronie, na przeciwko cmentarza stoi ponad 200 letnia lipa – polecam udać się na chwilę odpoczynku w jej kierunku.
Wracając ponownie na szlak wędrówkę kontynuujemy wydeptaną ścieżka, mijając po obu stronach pola i łąki pełne zieleni. Po chwili marszu szlak zaczyna prowadzić przez las, wzdłuż Sanu, który cały czas majaczy po naszej lewej stronie. Po około półgodzinnym marszu wychodzimy na szutrową drogę. Po prawej stronie naszym oczom ukazuje się budynek będący pozostałością po dawnym schronie. Gdy zajrzymy przez okno możemy stwierdzić, że czas się w tym miejscu zatrzymał. Widać niedbale rozrzucone koce, czajnik, krzesła i ławy, tak jakby jeszcze wczoraj ktoś tu mieszkał.
Maszerując dalej docieramy do wiaty turystycznej. Tutaj pod zadaszeniem możemy zatrzymać się na krótki odpoczynek, by podbudować osłabione przez deszcz morale łykiem gorącej herbaty i kawałkiem czekolady. Niedługo kolejne spotkanie z historią, a dokładnie z ruinami dworu Stroińskich oraz grobem Hrabiny, który mieści się na obszarze cmentarza kolejnej z nieistniejących wsi - Sianki. Aby dotrzeć do cmentarza zgodnie z oznakowaniem należy skręcić w lewo i udać się prosto drogą przez las, która po pewnym czasie prowadzi przez niewielkie polany Sianek. Po około 30 minutach marszu docieramy do tabliczki opisanej "Ruiny Dworu Stroińskich". Niestety, w związku z tym, że teren jest dość mocno zarośnięty, a oznakowanie bardzo słabe, turysta nie będąc wcześniej zorientowanym może je przegapić. Zachęcam więc, by zejść ze szlaku kilkadziesiąt metrów w dół, aby z bliska przyjrzeć się pozostałościom majątku. Dwór umiejscowiony był nad lewym, zachodnim brzegiem Sanu. Z tego miejsca widać słupy graniczne, a od Ukrainy oddziela nas tylko rzeka.
Wychodząc z cmentarza kierujemy się, zgodnie z drogowskazem, do punktu widokowego. Roztacza się stąd wspaniała panorama na pozostałą po drugiej stronie Sanu część wsi Sianki. Wieś podzielona była przez San na część polską oraz ukraińską. Po obu stronach wsie zostały wysiedlone, z tym, że po stronie ukraińskiej życie powróciło i rozkwitło na nowo, a po naszej niestety już nie. Przy punkcie widokowym na wzgórzu Wierszek zamieszczona jest także panorama w formie zdjęcia, na którym opisane są poszczególne miejsca po stronie ukraińskiej. Kiedyś w tym miejscu kończyła się ścieżka przyrodnicza, obecnie prowadzi ona do umownego źródła Sanu.
Opuszczając punkt widokowy udajemy się ścieżką prowadzącą przez niewielką łąkę, by następnie po około 15 minutach marszu przez las dotrzeć do obeliska symbolizującego źródło Sanu. Obelisk został umieszczony pośrodku słupów granicznych Polski i Ukrainy. Wystarczy kilka kroków, by znaleźć się po stronie naszych sąsiadów. Zawarta na obelisku informacja podaje wysokość prawdziwego źródła Sanu oraz jego współrzędne geograficzne. Według tablicy ujście rzeki znajduje się na wysokości 950 m n.p.m. po Ukraińskiej stronie. Dla polskiego turysty dostępne jest umowne źródło Sanu, wystarczy zejść 10 metrów niżej, by naszym oczom ukazało się małe źródełko. W tym miejscu kończy się ścieżka przyrodnicza, lecz nie nasza wędrówka Wracamy tą samą drogą, którą przyszliśmy. Trasa, pomimo tego, że dość długa (w obie strony 22 km) to trudy wędrówki w pełni wynagradza możliwość obcowania z naturą, która, jak pisałem wcześniej, przejęła ten teren i włada nim praktycznie sama, bez większej ingerencji ludzkiej. Zachęcam do obejrzenia zamieszczonego na początku wpisu filmu obrazującego uroki Worka Bieszczadzkiego. A może ktoś z Was pokonał ostatnio tę trasę? Jeśli tak, to zachęcam do wspomnień! Jeśli macie pytania to śmiało piszcie w komentarzach pod tekstem
Pozdrawiam Leszek
ps. Żyj na lajfie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli zainteresował cię mój wpis, proszę skomentuj :)